LAS PALMAS, GREEN DRESS AND SHOPPING

W piatek wrocilismy z Polski i angielska pogoda milo nas przywitala. W koncu przyszlo lato i az chce sie zyc! Urlop minal jak zwykle szybko, ale udalo nam sie zrealizowac wszystkie nasze plany, a i mielismy czas na chwile odpoczynku. Moja dlugo wyczekiwana wizyta u fryzjera zakonczyla sie powodzeniem (powrot do salonu sprzed lat to strzal w dziesiatke!), a "Niebo istnieje... naprawde" to genialna produkcja, co przewidywalam, jak tylko zobaczylam reklame dwa miesiace temu. Poza tym tony truskawek, nadrobienie godzin snu, pierwsze jazdy samochodem z kierownica po drugiej stronie (nie bylo tak zle!) i przemily wieczor (i noc) przy ognisku ze znajomymi rowniez uwazam za zaliczone :) Jutro wracam do pracy, ale tylko na trzy dni, bo w czwartek lecimy znowu na 5 dni do Polski :) Jak ja kocham wesela! :) Zdjec niestety nie mam zbyt duzo, bo urlop mialam rowniez od blogowania, ale za to zapraszam na kolejna czesc mojej sagi pt. "Gran Canaria, nasza podroz poslubna" (hahaha). 
Piaty dzien to podroz do Las Palmas, stolicy Gran Canarii... Miasta, w ktorym jak gdyby czas stanal w miejscu...









Jesli chodzi o zakupy to moze nie bylo ich duzo, ale udalo mi sie wyhaczyc perelki, z ktorych jestem baaardzo zadowolona! 

Pomaranczowa woda kolonska Hermes, w przepieknej, szklanej, zielonej butli o pojemnosci 400mln


  
Bransoletka Massimo Dutti


Dwie wielkie butle zeli pod prysznic, pierwszy organiczny, czekoladowy z antyoksydantami, drugi Massimo Dutti za jedyne 3 euro! 


Kanaryjskie likiery, bananowy i miodowo-rumowy, smaki, ktore juz zawsze beda mi przypominaly tamten czas


I co jeszcze? Nie wiem czy powinnam sie przyznawac... ale musialam to zrobic. Przywiozlam male odszczepki kaktusow i nie chce nic mowic, ale chyba sie przyjely!!








WHEN THE DREAMS COME TRUE...

Juz po polnocy. Za 6 godzin lecimy do Polski ( :))))))))))))) ), za 3 wyjezdzamy na lotnisko, a ja pisze bloga. Musze jeszcze zrobic tortille z tunczykiem na podroz, wycisnac sok z jablek i marchewek, pomalowac paznokcie i spakowac kilka potrzebnych jeszcze rzeczy. Boze, zawsze tak sie ciesze jak lecimy do Polski! Juz tak bardzo chcialabym nie wracac... Ale moze juz niedlugo. Mamy duzo spraw do zalatwienia z budowa domu, ale wiekszosc czasu mysle, ze bedziemy odpoczywac i milo spedzac czas. Oczywiscie napewno zalicze Rossmana (liste juz mam :) ) i chcialabym kupic tez kilka ksiazek i plyt w empiku. Dzisiaj przechodzac przed Daichmanna zauwazylam, ze buty, ktore mi sie podobaja sa przecenione, ale oczywiscie nie bylo juz mojego rozmiaru, wiec moze uda mi sie je dostac w Chrzanowie :) Mam rowniez w planach nagrac dwa filmy, ale czy warunki beda sprzyjac, to sie okaze :) Raczej na blogu bedzie cisza do nastepnego weekendu (chyba, ze powrzucam jakies zdjecia z iPada), tymczasem zostawiam Was z czwarta juz porcja zdjec z naszej podrozy. Na ten dzien byly zaplanowane zakupy (w koncu!). Myslalam, ze uda mi sie zdobyc jakies ciekawe lupy, a co? Nie kupilam NIC. Naprawde. Przysiegam. W ostatni dzien udalo mi sie wypatrzec kilka drobnostek, ale o tym innym razem. Ok, biegne do kuchni, a Was zostawiam w klimacie tropikalnym :) Enjoy!














TAKE ME TO MASPALOMAS, PLEASE!


Kolejny, trzeci dzien naszych wakacji, spedzilismy w Maspalomas. To jedno z wiekszych miast kanaryjskich, ktorego glowna atrakcja jest pustynia. Ja troche sie obawialam, czy oby napewno spodoba mi sie to miejsce... Pamietalam jeszcze, jak bardzo sie meczylam w Egipcie na kilkugodzinnej wyprawie, ALE nie wzielam pod uwage tego, ze pustynia Maspalomas konczy sie Oceanem!! I prosto z nagrzanego piasku mozemy ochlodzic swoje cialo! Nie ma duzych wydm, po ktorych chodzeniu bola nogi, nie ma wielbladow... Jest tylko piasek i woda, to czego potrzebowalam w tym momencie :)

Wybralismy sie rano, zaraz po sniadaniu. I podczas zaledwie polgodzinnej podrozy autobusem wzdluz wybrzeza (po ktorej zawsze mialam mokre rece z nerwow, bo bylo tak stromo!) naszym oczom z minuty na minuty okazywaly sie coraz piekniejsze widoki...


W koncu dotarlismy na miejsce!


Szlismy, szlismy i szlismy brzegiem morza, chcac dotrzec do samej pustyni i znalesc idealna miejscowke, po drodze minelismy dziadka pod parasolem :)



...i plaze nudystow




W koncu sie umiejscowilismy






A reszte dnia spedzilismy w morzu, naszym ukochanym :)







Powstrzymywanie fal (hahaha)







Po kilku godzinach pomalu oddalalismy sie w strone pustyni...





Dzielo mojego meza


Wrocilismy do domu wieczorem i kolacja juz na nas czekala, a ja po calym dniu falowania i kilku lampkach szampana nie moglam zasnac :) to byl kolejny piekny dzien!